Na przekór bałwanom – recenzja książki
Na przekór bałwanom to łatwa i przyjemna lektura do czytania. Świetna i mocna historia z mnóstwem sympatycznych zwrotów akcji, które pozwolą Ci poznać tajniki marynarskiego życia w czasach PRL na podstawie wspomnień doświadczonego z morzem człowieka od momentu ukończenia Państwowej Szkoły Morskiej, aż po lata pracy jako pilot morski w Gdańskim porcie. Warto przeczytać!
Pierwszy raz przyszło mi recenzować książkę autora, który na morzu “zjadł wszystkie zęby”, a trzeba wspomnieć, iż takich książek na polskim rynku jest bardzo mało. Jakiś czas temu przeczytałem kilka książek o podobnej tematyce morskiej po angielsku ale to nie jest to samo jak poczuć przygody w rodzimym kraju.
Książka jest pewnego rodzaju wspomnieniami napisanymi w humorystycznym tonie. Od samego początku spodobała mi się ta książka. Jestem wielkim fanem autentycznych wspomnień, wspomnień które zmieniają mój punkt widzenia. To doskonały bonus podczas czytania książki i tak jest właśnie w tym przypadku. Wspomnienia płynnie przechodzą od jednego wątku do drugiego i tworzą ze sobą doskonałą całość.
Jestem też wielkim fanem techniki w jaki została napisana ta książka. To tak, jakbyś przeniósł się do tamtych czasów i brał tam czynny udział – to czyni tę książkę jeszcze bardziej interesującą.
Czytelność tej książki jest bardzo dobra. To szybka lektura, która zapewnia rozrywkę od początku do końca. Nie ma powolnego narastania treści, po prostu wskakujesz od razu i zanim się zorientujesz, jesteś na końcu książki.
Poleciłbym tę książkę każdemu, kogo interesuje tematyka morska w formie wspomnień. Myślę, że jest to książka, która mogłaby spodobać się młodym adeptom marynarskiego fachu. Jest to warte twojego czasu i nie wątpię, że spodoba ci się to tak samo jak mi.
Przeczytaj fragmenty książki " Na przekór bałwanom "
Drogi czytelniku, dostajesz do ręki zbiór opowieści, autentycznych historii, które sam doświadczyłem w mojej długiej, morskiej karierze. Poczujesz morskie klimaty, pokołyszesz się ze mną na morskich falach, a kiedy będę na urlopie pomiędzy rejsami, poznasz lądowe klimaty, tamtych czasów. Chcę ci zapewnić dużo uśmiechu, bo poczucia humoru, nigdy mi nie brakowało. Chciałbym, abyś czytając tę książkę, poczuł, że siedzisz w dobrej kompanii, a ja wpadam do was i zaczynam swoje morskie opowieści.
„Ten, kto idzie za tłumem, nie dojdzie dalej niż tłum. Ten, kto idzie sam, dojdzie, w miejsca do których nikt jeszcze nie dotarł” – powiedział kiedyś Albert Einstein.
Sentencję tę odkryłem wiele lat temu. Bardzo mi się spodobała. Dzisiaj, kiedy piszę tę książkę i spoglądam wstecz, to uświadamiam sobie, że bardzo często zdarzało mi się podejmować decyzje, na wbrew przyjętym schematom.
Od kiedy pamiętam, również moim synom, od ich najmłodszych lat, wpajałem zasady, które w moim przekonaniu, miały im w przyszłości pomóc być bardziej samodzielnymi w dorosłym życiu. Irytowało mnie bardzo, kiedy słyszałem niekiedy od któregoś z nich, że to nie rady. Zawsze mówiłem, że nie istnieje w naszym domu takie pojęcie. Pomyśl, pokombinuj, zrób to inaczej niż wszyscy i nagle zobaczysz, że jednak jest to możliwe. Podobnie było, kiedy któryś z nich dostał ocenę niedostateczną w szkole i mówił, że kolega przecież też dostał. Wpieniało mnie to wtedy strasznie. Mówiłem wtedy, chłopcy, a co to mnie obchodzi. Za siebie odpowiadasz sam, a mnie interesuje twoja ocena, a nie kolegi i basta.
Starsi czytelnicy pamiętają zapewne książkę „Znaczy Kapitan”, którą napisał Kapitan Karol Olgierd Borchardt. Książka wspaniała, napisana z wielkim poczuciem humoru. Nie ukrywam, że lektura tej książki, była jedną z inspiracji do wybrania morskiego zawodu.
W 1967 roku zdałem egzaminy i dostałem się na Wydział Nawigacyjny Państwowej Szkoły Morskiej w Gdyni. Ukończyłem PSM w 1970 roku i zacząłem pracę na statkach największego polskiego armatora, Polskich Linii Oceanicznych z siedzibą w Gdyni.
Jest dwudziesty czwarty lipca 1967 roku, kiedy wchodzę wraz z kolegami po trapie na ,,Dar Pomorza”, rozpoczynamy „kandydatkę”[1]. Rzucam worek marynarski i wraz z kolegami, podchodzę do relingu, aby z dumą popatrzeć z góry na przechadzających się po nabrzeżu „cywili”.
— Ręce na relingu, to jak dupa na stole — wyrwał mnie z błogiego nastroju, tubalny głos bosmana Wałdocha.
Wtedy, ten głos, mocno przypomniał nam, że właśnie jesteśmy na statku, a zasłyszane zdanie, wywołało tylko ogólną wesołość. Po kilkunastu latach pływania, zrozumiałem sens, tego, co wtedy chciał przekazać nam bosman. Przez te lata pracowałem na wielu różnych statkach, a każdy z nich, nieraz przez wiele miesięcy pracy na morzach i oceanach świata, był moim domem i równocześnie często, jedynym schronieniem w zmaganiach z żywiołem mórz i oceanów świata. A taki dom trzeba szanować i należycie o niego dbać.
W trakcie pisania tych opowiadań, nasunęła mi się również pewna refleksja. W całej mojej morskiej karierze, wielokrotnie ocierałem się lub uczestniczyłem w wydarzeniach, które po latach, urosły do miana wydarzeń historycznych. A jedną z pierwszych takich historii była ta, z marca 1968 roku. 12 marca 1968 roku, wraz z dużą grupą kolegów, a wszyscy byliśmy wtedy w mundurach Państwowej Szkoły Morskiej, brałem udział w wielkiej manifestacji studentów trójmiejskich uczelni, przeciwko zdjęciu z afisza przedstawienia „Dziadów” Adama Mickiewicza, wystawionego na scenie Teatru Narodowego w Warszawie, w reżyserii Kazimierza Dejmka, a także w geście poparcia protestów warszawskich studentów. Kiedy tak stałem przed budynkiem Klubu Studentów Wybrzeża ,,Żak”, przy Wałach Jagiellońskich i słuchałem różnych wystąpień, przypomniałem sobie, że nie tak dawno, bo dwa lata wcześniej, będąc uczniem Liceum Ogólnokształcącego im. Jana III Sobieskiego w Wejherowie, właśnie tutaj odbierałem nagrodę za opowiadanie pt. „Ja o jeden wiek później”. Gdańskie Towarzystwo Przyjaciół Sztuki zorganizowało wtedy, właśnie w siedzibie ,,Żaka”, tzw. „Kongres Wizjonerów”, wcześniej rozpisując konkurs na opowiadanie ,,Jak wyobrażasz sobie wiek XXI”. Konkurs skierowany był do szkół średnich województwa gdańskiego. No i nieoczekiwanie zostałem jednym z jego laureatów. Nagrodę wręczał mi Andrzej Cybulski, wieloletni szef Klubu Studenckiego ,,Żak”.
Wieczorem 12 marca 1968 roku, kiedy wróciliśmy do internatu w Szkole Morskiej, na apelu dowiedzieliśmy się, że uczestnictwo w dzisiejszej manifestacji pod „Żakiem”, jest naszym pierwszym i ostatnim. Od następnego dnia, aż do odwołania wprowadzono zakaz opuszczania internatu i do tego pod rygorem wydalenia ze Szkoły Morskiej.
W czerwcu 1970 roku, zdałem egzaminy końcowe i uzyskałem dyplom ukończenia Państwowej Szkoły Morskiej na Wydziale Nawigacyjnym. Byłem gotowy do podjęcia pracy na morzu. Na jesieni stawiłem się do pracy w Polskich Liniach Oceanicznych z siedzibą w Gdyni i kiedy podpisując po kolei różne dokumenty, docieram do działu finansowego armatora i występuję o zaliczkę, wywołując duże zdziwienie u Pani, u której składam mój wniosek. Zaliczka ta jest mi potrzebna, aby zorganizować mały bankiecik z najbliższymi kolegami. I to będzie dla mnie „ostateczna pieczęć” przejścia z jednego stanu w drugi, czyli ze stanu ,,szczura lądowego” w stan pełnoprawnego ,,wilka morskiego”. No i w tym drugim stanie, w listopadzie 1970 roku, wypływam w swój pierwszy rejs do Afryki Wschodniej na statku m/s Oleśnica.Informacje o „wydarzeniach grudniowych” w Trójmieście docierają do nas, kiedy stoimy na redzie portu Mombasa. Pod koniec grudnia 1970 zdejmujemy z moim kolegą z roku, Maćkiem, praktykantem „z maszyny” [3], wiszące po obu stronach polskiego godła na ścianie mesy załogowej, portrety Władysława Gomułki i Józefa Cyrankiewicza, dwóch przywódców, których przewodzenie narodowi właśnie się skończyło. W następny 1971 rok wchodzimy już, z jednym tylko portretem na ścianie mesy załogowej. Jest to orzeł, godło Polski.
[1] Potoczna nazwa okresu praktyki na statku szkolnym, po wcześniejszym zdaniu egzaminów kwalifikacyjnych do Szkoły Morskiej. Wszyscy, którzy zaliczą pozytywnie egzaminy muszą odbyć jeszcze tak zwany rejs kandydacki, po zaliczeniu którego, stają się pełnoprawnymi słuchaczami Państwowej Szkoły Morskiej.
[3] Dział maszynowy na statku.
Książkę o której mowa możesz zakupić bezpośrednio u autora kapitana Marka Wenty.